Biblioteczka tłumacza

Wrażenia z DipTrans on-line (2021)

Adriana Wacewicz-Chorosz, tłumacz przysięgły języka angielskiego, rok egzaminu 2021

Dlaczego DipTrans?

Kiedy zdawałam egzamin na tłumacza przysięgłego w styczniu i marcu 2020 roku, nie miałam pojęcia o tym, że w ogóle istnieje jakiś DipTrans. Owszem, zaglądałam na stronę Textemu, żeby poćwiczyć ustne zadania z banku nagrań i zakładka „Diploma in Translation” kilka razy mignęła mi przed oczami, ale wtedy nie zaprzątałam sobie nią zbytnio głowy. Dopiero po zdaniu na tłumacza przysięgłego zaczęłam się rozglądać za jakimś zagranicznym odpowiednikiem polskiego egzaminu. Kiedy weszło się na zawodowy szczyt i wygrało jedną z największych potyczek w karierze, a kurz walki jeszcze nie opadł, zaczynają się pojawiać myśli: OK, to co teraz? Odpowiedzią na to pytanie był dla mnie DipTrans, egzamin organizowany przez CIoL (Chartered Institute of Linguistics). Chciałam wykorzystać moment pędu, który towarzyszy mi od kilku lat, bo chyba już nigdy nie będę w tak intensywnym cugu akademickim i tłumaczeniowym jak teraz. To utwierdziło mnie w decyzji o zapisaniu się na DipTrans, jak również pomogło podczas samego egzaminu. Kolejną z moich motywacji na pewno była renoma, jaką cieszy się ten egzamin, jego rozpoznawalność za granicą i rosnąca w Polsce popularność. Potraktowałam go jako wyzwanie i potencjalne kolejne piórko w kapeluszu, czyli potwierdzenie kompetencji zawodowych.

Covidowy dylemat: on-line czy w wersji papierowej?

Latem 2020 roku zaczęłam robić rozeznanie, na kiedy planowana jest edycja egzaminu DipTrans 2021 i czy w ogóle się odbędzie. Był to czas, kiedy wszystko zamykało się przez rozszalały na świecie Covid-19 i każdy próbował odnaleźć się w nowej rzeczywistości Zoomowo-Teamsowej. Wtedy również zaczęły pojawiać się informacje o tym, że egzamin ten ‒ po raz pierwszy ‒ zostanie zorganizowany w trybie on-line. Na wersję w trybie wirtualnym można było się zapisać do 30 września, zrobiłam to oczywiście rzutem na taśmę. Pamiętam, że moim pierwszym odruchem było napisanie e-maila do Textemu z zapytaniem, jak najlepiej podejść do tej kwestii. Pani Anna Konieczna-Purchała udzieliła mi wszelkich informacji i dała znać, że jeśli wolę i „jeśli wszechświat pozwoli”, mogę oczywiście zdawać wersję papierową w siedzibie Textemu w Warszawie. Stwierdziłam, że zaryzykuję egzamin on-line (CIoL nazwał te opcję centrum wirtualnym – Virtual Centre), chociaż nikt jeszcze wtedy nie wiedział, jak takie zdawanie będzie dokładnie wyglądać. Za tę opcję była podobna dopłata jak w przypadku zdawania w regularnym centrum egzaminacyjnym. Zresztą nie było wtedy wiadomo, czy do stycznia 2021 nie zostanie wprowadzony kolejny lockdown. Opłaciłam opłatę za egzamin (exam fee) i opłatę administracyjną (centre enrolment fee) i cierpliwie czekałam. W połowie grudnia 2020 zaczęły spływać e-maile z CIoL na temat regulaminu egzaminu i jego przebiegu.

Słowniki, Remote Invigilator i linki do egzaminu

W tym czasie zastanawiałam się, jak organizatorzy rozwiążą kwestię korzystania ze słowników w przypadku zdawania wirtualnego. Okazało się, że można będzie korzystać wyłącznie ze słowników papierowych i że każdy zdający dostanie swojego obserwatora-opiekuna, którego nazwano Remote Invigilator (obserwator zdalnie nadzorujący egzamin). Miał on mieć dostęp w czasie rzeczywistym do ekranu i mikrofonu komputera osoby piszącej, a jego zadaniem było pilnować, czy zdający nie ściąga, nie korzysta z innych „pomocy” i nie szuka informacji w Internecie. Linki odsyłające do poszczególnych części egzaminu wysłane zostały 12 stycznia 2021 (czyli 8 dni przed egzaminem) z platformy do przeprowadzania egzaminów on-line – Rogo. W moim przypadku były to 3 linki w trzech osobnych e-mailach, każdy z osobnym odsyłaczem do danego Unitu (bo zdawałam wszystkie części pierwszy raz). Muszę przyznać, że fakt, że zostały wysłane z domeny Rogo ułatwił mi ich późniejsze namierzenie w mojej skrzynce e-mail, ponieważ rozmaitych e-maili przyszło z CIoL dość sporo. Myślę, że organizatorzy spisali się na medal, jeśli chodzi o zapoznanie zdających z nową formułą egzaminu.

Przerażające (?) wytyczne

Wszelkie informacje przychodziły w e-mailach. W plikach pdf otrzymałam: Virtual Letter for Admission Notifications 2021 ‒ pismo zapoznawcze informujące o dopuszczeniu do egzaminu, Candidate Guide to Remotely Delivered Exams ‒ „Przewodnik dla kandydatów po egzaminach przeprowadzanych zdalnie” oraz Admission Notification ‒ „Powiadomienie o dopuszczeniu do egzaminu” z wszystkimi najważniejszymi danymi (w zasadzie taka rozpiska z datami i numerami poszczególnych części). Ten ostatni dokument wydrukowałam i miałam go ze sobą na egzaminie (żeby nie zapomnieć przypisanego numeru kandydata, który każdorazowo należało umieścić w pliku z tłumaczeniem). Pokazałam go obserwatorowi wraz ze słownikami.

Po pierwszym zapoznaniu się z wytycznymi byłam przerażona. „Przewodnik dla kandydatów” informował, jakie czynności (i kiedy) należy wykonać przed egzaminem, oraz co można, a czego nie można w trakcie zdawania. Kandydaci dostali próbny test (test paper) z ponadmiesięcznym wyprzedzeniem w celu sprawdzenia, jak (i czy) system działa na ich własnych komputerach. Myślę, że uspokoiło to sporo zdających, mnie na pewno. W kolejnych e-mailach znajdowały się odsyłacze do stron testujących możliwość nagrywania z użyciem kamery własnego komputera lub laptopa. Byłam wdzięczna za tę akurat wiadomość, bo okazało się, że muszę pogmerać w ustawieniach systemowych i wyłączyć wszystkie nieobsługiwane kodeki. Na pewno nie chciałabym tego robić w dniu egzaminu. Organizatorzy zapowiedzieli również odpowiednio wcześnie, że konieczne będzie używanie przeglądarki Chrome w najnowszej wersji oraz zapewnienie sobie łącza z szybkością przynajmniej 1,5 Mbps.

Oczywiście zabronione było posiadanie telefonów komórkowych przy sobie czy w pobliżu w trakcie egzaminu. Telefony nie miały też być w trybie samolotowym ani wyciszone, miały być wyłączone całkowicie i poza zasięgiem zdającego. Zdawanie na tablecie czy innym podobnym urządzeniu również nie było możliwe (przewidziano opcję dla użytkowników MAC i informowano o tym w osobnym e-mailu). Już w wytycznych napisano, że wokół zdającego nie powinny się znajdować żadne inne „pomoce” naukowe w postaci plakatów, napisów (nie można było również mieć napisów na ciele, a jeśli ktoś miał takie napisy, należało to zgłosić wcześniej). Nie można było też mieć zegarka typu smartwatch, wyłącznie zwykły zegarek lub zegar analogowy na ścianie.

Nagrywanie, potwierdzenie tożsamości i bezpieczeństwo danych

Zgoda na nagrywanie i udostępnianie ekranu (i mikrofonu) komputera była konieczna, żeby w ogóle móc przystąpić do egzaminu. Nie trzeba było w tym celu załączać osobnego pisma, kliknięcie w „zgadzam się” podczas udostępniania ekranu rozwiązywało tę kwestię. Organizatorzy poinformowali też, że zapewniają bezpieczeństwo wszelkich danych zgodnie z wytycznymi RODO. W dniu egzaminu należało mieć przy sobie dokument z podpisem kandydata potwierdzający tożsamość, który sprawdzano podczas weryfikacji na pół godziny przed egzaminem (pokazywało się go do kamery i klikało w „zrób zdjęcie”). „Przewodnik dla kandydatów” informował, że może to być paszport, dowód osobisty lub prawo jazdy, ale w obecnych dowodach nie ma już podpisów, o czym należy pamiętać, przygotowując sobie dokumenty do egzaminu. Kandydat miał też siedzieć na wprost kamery i każde nieautoryzowane wstanie mogło być uznane za naruszenie regulaminu. Kamera miała być ustawiona centralnie na kandydata. W specjalnym załączniku do „Przewodnika dla kandydatów” (w e-mailu zatytułowanym Diptrans Environment Setup, czyli „Przygotowanie otoczenia”) pokazano na obrazkach (zrzutach ekranu), jak będzie wyglądał ekran startowy egzaminu. Było to bardzo pomocne.

Problem techniczny

Mimo dokładnej lektury „Przewodnika dla kandydatów” miałam problem techniczny w dniu egzaminu. Był on związany z udostępnianiem ekranu. Czat, w którym można było rozmawiać z obserwatorem okazał się zbawienny, ponieważ otrzymałam klarowne instrukcje, że mam kliknąć w małe okienko w dużym okienku, czego nie zakładała instrukcja. Mój obserwator napisał mi później, że był to problem wielu osób tego dnia. Czyli nie taki diabeł straszny, jak go malują, a mój „prywatny podglądacz” nie tylko pilnie nadzorował, ale i przyszedł z pomocą w kwestii technicznej. Po rozwiązaniu tej usterki Remote Invigilator chciał się przyjrzeć mojemu otoczeniu i słownikom (pokazałam je okładkami do kamery i przewertowałam kilka kartek).

Otoczenie i kolejne zakazy

„Przewodnik dla kandydatów” informował również, że w tle nie może lecieć żadna muzyka, nie może być słychać innych ludzi, a telewizor i inne zakłócające ciszę sprzęty mają być wyłączone. Inne komputery lub urządzenia znajdujące się w pobliżu też musiały być wyłączone. W pomieszczeniu zdający miał się znajdować sam, drzwi miały być zamknięte. Oświetlenie miało być światłem dziennym, a w przypadku lampy światło miało padać z góry. Oczywiście piszący nie mógł komunikować się ani rozmawiać z nikim w trakcie egzaminu. Można było wyjść do toalety, ale przed wstaniem należało podnieść rękę i zakomunikować to obserwatorowi (nie skorzystałam z tej opcji). W przewodniku zaznaczono również, że należy podczas zdawania zachowywać się w sposób profesjonalny, a więc nie palić i nie jeść. Założyłam, że chyba również nie pić… Nie ryzykowałam kawy, chociaż miałam na nią ogromną ochotę.

Sam egzamin i trochę o kryteriach oceny

Pierwsza część zaczęła się o 9.30, ale należało zjawić się przed ekranem pół godziny wcześniej w celu dopełnienia formalności. W tej części wyboru nie ma, tekst jest tylko jeden – z tematyki ogólnej (General text). Przewidziano na niego 3 godziny (udało mi się odesłać tę część po dwóch godzinach). Tekst był adaptowany (artykuł ze strony internetowej) i wcale nie taki trudny. Tematyka była dość aktualna, bo dotyczyła: Covidu-19 i innych pandemii, ich wpływu na miasta przyszłości, planowania przestrzeni miejskiej, rozwiązań urbanistycznych, kwestii społecznych i tych dotyczących zdrowia. Były tu nazwy chorób, nazwy własne, nazwy stanowisk i kilka cytatów. Mam wrażenie, że Unit 01 sprawdzał wszystkie brane pod uwagę w ocenie aspekty składające się na kryterium oceny, a więc:

  • rozumienie, dokładność i rejestr
  • gramatykę, kohezję i koherencję, organizację tekstu
  • interpunkcję, pisownię, akcent zdaniowy oraz umiejętność przenoszenia nazw, dat itp.
  • a także ogólny styl i to, czy tłumaczenie nadaje się do profesjonalnego użytku (jedno z najważniejszych kryteriów oceny).

Słownictwo nie nastręczało trudności, ale taka właśnie ma być ta część – jest rozgrzewką przed dwoma kolejnymi półspecjalistycznymi tekstami. Objętościowo tekst był na 1,5 strony. W przewidzianym czasie należało zrobić korektę. Szkoda, że czas zaoszczędzony podczas tej części nie mógł zostać wykorzystany później.

Egzamin nr 2 zaczynał się o 13.30 i trwał 2 godziny. Jest to część, w której wybiera się spośród trzech tekstów z dziedziny technologii (Technology), biznesu (Business) i literatury pięknej (Literature). Ten egzamin i następny sprawdzają znajomość wiedzy i terminologii specjalistycznej, a ponieważ czasu jest mniej, są nieco krótsze. Nie byłam do końca pewna, jaki tekst mi „podejdzie”, więc dałam sobie dobre 10 minut na przeczytanie każdego z tekstów źródłowych (tak naprawdę nie czytałam literatury, bo „skreśliłam” ją od razu), co dało mi możliwość rozważenia mogących się pojawić problemów z oddaniem znaczenia. Nie miałam wątpliwości, że najbardziej odpowiada mi specjalizacja Technology (zresztą zgodna z moim pierwotnym założeniem), a sam tekst traktował o nowatorskim prototypowym aparacie słuchowym, normach jakie spełnia, jego komponentach i charakterystyce częstotliwościowej (frequency response) oraz nietypowych bateriach (nie byłam pewna baterii zinc-air, czyli cynkowo-powietrznych, ale okazało się, że strzeliłam słusznie). Specjalistyczne słownictwo nie było tutaj największym problemem, bo pamiętam, że miałam kłopot z (niby) zwykłym sformułowaniem ultra-low-cost w formie przymiotnika. Zdecydowałam się na „ultraniskonakładowy” i byłam wdzięczna za zajęcia z zagadnień współczesnej polszczyzny na polonistyce UG, bo bez tej wiedzy byłoby tutaj bardzo ciężko…

Przed ostatnią częścią, która zaczynała się o 16.30 (i również trwała 2h) musiałam wymienić soczewki na nowe. Godziny wytężania wzroku zrobiły swoje i byłam już zwyczajnie zmęczona. Myślałam jednak, że tylko fizycznie, ale podczas tej części okazało się, że wyczerpanie jest również psychiczne. Znowu dałam sobie czas na przeczytanie tekstów, które tym razem były z dziedziny nauki (Science), nauk społecznych (Social Sciences) i prawa (Law). O ile nauki społeczne odrzuciłam szybko, zaczęłam się wahać nad tekstem prawniczym i naukowym. Wybrałam prawniczy i po 40 minutach zrezygnowałam z tego tłumaczenia! Była w nim mowa o wydalaniu więźniów do krajów ich pochodzenia i po przetłumaczeniu połowy tekstu mój mózg zaczął odmawiać mi posłuszeństwa (zaczęłam zastanawiać się nad banałami i np. przez kilka minut rozmyślałam, czy po polsku piszemy Theresa czy Teresa May).

W okienku czatu dałam znać obserwatorowi, że rozważam zmianę tekstu (napisałam call me crazy, but I’m changing the text). Odpowiedział mi, że zdarza się to częściej, niż mogłoby się wydawać.

Przeszłam do zakładki z tekstem naukowym, który okazał się bardziej medyczny niż naukowy, ale był to strzał w dziesiątkę i na szczęście zmieściłam się z tłumaczeniem i korektą w okrojonym (na własne życzenie) czasie. Ten tekst to już był zupełny festiwal Covidu-19. Były opisy komórek, sekwencji ACE2, czyli enzymu konwertującego angiotensynę (Angiotensin-converting enzyme 2 ACE2), były komórki kubkowe (goblet cells), był nawet metaforyczny opis jak wirus dzięki swojej budowie ma klucz do zamka organizmu… Twórcy tekstu dali tutaj upust swoim wszystkim, nawet tym najbardziej wyuzdanym, covidowym fantazjom. To, że zmieniłam tekst praktycznie w połowie i że nie miałam przy sobie słownika medycznego, na pewno nie pomogło. Nie spanikowałam jednak i dokończyłam trzeci tekst, a nawet udało mi się przeczytać go kilkukrotnie w ramach ostatecznej korekty. Odesłałam go (szaleństwo!) 2 minuty przed czasem. Oczywiście zrobiłam błędy i jest to nieuniknione w ósmej i dziewiątej godzinie pisania tak trudnego egzaminu. (Dla porównania, przysięgły trwał zaledwie cztery godziny…).

Wnioski

Tegoroczna edycja potwierdza to, o czym wspominali dotychczasowi zdający – że na DipTransie często pojawiają się tematy bardzo aktualne. Mi wpadły 2 teksty covidowe. Gratulacje należą się wszystkim, którzy dostali z tego egzaminu chociażby Pass, czyli trójkę (DipTrans podaje na certyfikacie konkretną ocenę pod wybranymi modułami: Pass, Merit lub Distinction, stosownie od 3 do 5). Myślałam, że Pass dostają osoby, które po prostu podeszły nieprzygotowane, a okazuje się, że można kilka minut spędzić na zastanawianiu się nad taką błahostką jak Theresa-Teresa. Stres i zmęczenie robią swoje. Po trzeciej części byłam tak znużona tym maratonem tłumaczeniowym, że nie wiedziałam, jak się nazywam.

Problem z DipTransem jest też taki, że najłatwiejszy tekst jest na samym początku i na jego napisanie są aż trzy godziny, podczas gdy kolejne dwa teksty są dość trudne i mocno naszpikowane terminologią specjalistyczną, i niestety czas na ich napisanie to dwie godziny na każdy z tekstów. A więc tekst wymagający największego trudu i skupienia pisze się w krótszym czasie, w ósmej i dziewiątej godzinie podejścia (zakładając, że piszemy wszystkie trzy części naraz, co jest wykonalne, ale również i karkołomne).

DipTrans nie jest również (moim zdaniem) dla osób bez żadnego przygotowania translatorskiego. Same kompetencje językowe, powierzchowna wiedza specjalistyczna i słówka mogą nie wystarczyć. Podobnie jest zresztą z egzaminem na tłumacza przysięgłego, na co wskazuje niska zdawalność tego egzaminu. Warto pamiętać o jednym z najważniejszych kryteriów oceny egzaminu DipTrans – mianowicie, że tekst docelowy musi spełniać wymogi profesjonalnego tłumaczenia, czyli takiego, które biuro tłumaczeń mogłoby sprzedać klientowi. Taki tekst powinien odpowiadać standardom rynkowym, powinien być poprawny funkcjonalnie i stylistycznie oraz przede wszystkim autentyczny językowo (powinien wiernie oddawać styl i znaczenie tekstu źródłowego).

Kandydaci powinni posługiwać się analitycznymi umiejętnościami językowymi, umieć zastosować w tłumaczeniu terminologię specjalistyczną i półspecjalistyczną. Powinni mieć świadomość różnic w normach języka źródłowego i docelowego. Powinni bezbłędnie posługiwać się językiem polskim (w przypadku kierunku tłumaczenia na j. polski) z pełną świadomością cech gramatyki, morfologii, składni, fleksji i interpunkcji tego języka. W przekładzie należy uwzględnić lokalizację języka, aspekty kulturowe, funkcje fatyczne, sformułowania rutynowe i wyrażenia potoczne. Tekst gotowy musi mieć wysoki standard dokładności i autentyczności.

Na co zwrócić uwagę przed egzaminem i podczas zdawania

Myślę, że warto przeznaczyć pod koniec pisania czas na korektę i kilkukrotne przeczytanie tekstu, a także jego weryfikację pod kątem spójności, rejestru i stylu. Warto przed egzaminem (z j. angielskiego na j. polski) bardzo dobrze przygotować się z ortografii, interpunkcji, fleksji i składni polszczyzny. W końcu tłumaczymy na swój język ojczysty i tekst musi swobodnie „płynąć”. Jeśli chodzi o powyższe kwestie, na pewno pomogły mi webinaria z języka polskiego dla tłumaczy przysięgłych i specjalistycznych regularnie (nawet kilka razy w roku) organizowane przez PT TEPIS, które dostępne są dla wszystkich (nawet dla tych, którzy nie są członkami). Niespodzianką może być również to, że niektórych rzeczy po prostu nie ma w słowniku i trzeba z tego jakoś na egzaminie wybrnąć. Dlatego warto dać sobie czas na zapoznanie się z tekstami (w drugiej i trzeciej części, gdy są 3 do wyboru), aby uniknąć sytuacji, w której może się okazać, że dany wybór był pomyłką lub mieliśmy za mało czasu, o co w ósmej godzinie wytężonej pracy nietrudno.

Jak długo przygotowywałam się do egzaminu DipTrans

Z jednej strony wcale się do niego nie przygotowywałam, bo nie uczestniczyłam w żadnym kursie (nie załapałam się na edycję Textemu, bo zaczynałaby się po moim egzaminie), a szkoda, bo być może dałoby mi to ogólne pojęcie o rodzaju tekstów. Z braku czasu nie zapoznałam się też z materiałami udostępnianymi przez CIoL i poszłam na egzamin wyłącznie z bagażem doświadczenia zawodowego ufna, że dam radę, bo przecież teksty tego typu tłumaczę na co dzień. Z perspektywy czasu uważam, że był to błąd, bo mogłam przejrzeć dokładniej udostępniane przez CIoL materiały. Teksty udostępnione w ramach przykładowego test paper przetłumaczyłam. Założyłam, że będzie podobnie jak na przysięgłym, a okazało się, że może było nawet i trochę trudniej (ze względu na czas i stopień specjalizacji drugiego i trzeciego tekstu). Zresztą nie ma co porównywać tych egzaminów, bo są skrajnie różne.

Z drugiej strony przygotowywałam się całe życie. Pracuję z językiem na co dzień. Dokształcam się, „ile wlezie”. Lubię dziedziny, które wybrałam. Myślę, że to ma ogromne znaczenie. Tłumaczę zawodowo od 2007 roku i lubię o sobie mówić, że specjalizuję się w tekstach medycznych, technicznych i prawniczych. O ile egzamin na tłumacza przysięgłego potwierdził moje językowe kompetencje z dziedziny prawa, o tyle DipTrans będzie probierzem dla moich kwalifikacji językowych dotyczących tekstów medycznych i technicznych. Teraz się okaże…

Ogólne wrażenia

  • Na pewno warto spróbować i podejść do egzaminu DipTrans.
  • Ponieważ egzamin jest dość drogi, warto się do niego bardzo solidnie przygotować (aspekt finansowy to na pewno motywator) i rozważyć uczestnictwo w kursach, np. tych oferowanych przez Textem.
  • Warto poćwiczyć z papierowymi słownikami przed egzaminem. Dziś wszyscy tłumaczymy z Internetem, a taki egzamin weryfikuje, czy faktycznie potrafimy to robić bez Internetu (po co się o tym przekonywać na samym egzaminie).
  • Nie ma czasu na sprawdzanie niektórych rzeczy w słowniku. Trzeba pisać, pisać, pisać i na koniec sprawdzać i korygować.
  • Czytać, oglądać i przede wszystkim tłumaczyć dużo z dziedzin, które planuje się wybrać jako tekst drugi i trzeci.
  • Teksty są trudniejsze, niż to się wydaje na pierwszy rzut oka. Dać sobie czas na zastanowienie i mądrze wybrać tekst na drugim i trzecim egzaminie.